Kiedyś śniłem że żyję
Żyłem a we śnie byłem
I martwy ze snu się obudziłem
a może by tak na karuzelę życia zamknąć oczy i niech świat zawiruje choćby przez chwilę niech orbita w swej prędkości przyspieszy rytm krążenia a później stanąć na szczycie planety wpatrzonym w gwiazdy wspomnień świecących własnym światłem wirujące jeszcze przez chwilę na niewidocznym łańcuchu... zapraszam
Już tylko w dolinach zima okopana,
wydając ostatnie tchnienie, oddechem potrafi zaskoczyć.
Nie tylko cieć wiatr robi porządki po niedzielnych turystach.
Muzea zawsze cichsze po sezonie.
Furman z pustym przebiegiem zwiesił nos na kwintę,
zaprzęg jego smutku nie podziela.
Mały chłopiec zerwany z rodzicielskiej smyczy
pędzi na rowerku po pośniegowym błocie,
tym samym potwierdzając tezę
o związku szczęścia z brudem u dzieci.
Strumyk z nadmiaru wody pęcznieje w korycie,
już nie szemrze, chwilowo nabiera rozgłosu.
Wspomina czasy gdy napędzał koła młyńskie i małe elektrownie.
Ostańce bezczelnie szczerzą ziemskie białe kły zwietrzałe
nim toń zieleni usta im zasłoni.
Ta nieskora i w półśnie z gniazd wygania śpiewaczych zwiadowców,
jakby niespieszno jej było do cyklicznej płodności.
Elektryczny pastuch swą błyskawicą ostrzega przed wejściem na teren prywatny
a przecież to Własność Narodowa.
Nie dziwota, wszak na posesji też stoi samochód tym samym znakiem oznaczony.
Dla przeciwwagi nowa w Ojcowskim stylu kapliczka murowana
z wymownym krzyżem i matczynym odbiciem.
Psi patrol pełni swoją rolę opiekuna domu.
Wyrodzone stare jabłonie prezentują swe czupryny ze skamieniałymi dziećmi,
których nikt nie zechciał zaprosić do obiegu życia.
Źródełko miłości zasypane kamieniami,
pewnie po to, by serca pod nimi nikt nie widział.
Pierwszy dym z komina miesza się z rześkim powietrzem,
informując o spadku temperatury otoczenia.
Na pożegnanie dnia słońce pastelami maluje co dopadnie,
tym samym namawiając mnie do powrotu w zachwycie.
Ktoś rzucił śnieżką w niebiosa i tam już została,
teraz mi służy niczym kulista latarenka, biała.
Niczym Koszałek Opałek zapisuję w zeszycie,
żadne kwiaty nie zaszczyciły moich oczu,
ale zmysły mówią, że już wiosna idzie.
A w myślach mych pozostała...
szczęśliwa twarz dziecka, błotem umazana.
22.02.2021
kochaj mnie choć jam
liść ostatni na gałęzi jesiennej
paw z szafirowym ogonem
judasz z dłońmi pełnymi srebrników
młot kowalski w kuźni
kieszeń skąpca dziurawa
miś koala z przymrużonym oczkiem
Syzyf toczący kulę
bachor domagający się cyca
komar bez wyczucia
kochaj bom przecie nie taki najgorszy
Kiedym na świat przyszedł
diabli to nadali
tuż przy mej kołysce
czarci sobie stali
Anioł święty w bieli
ręce załamywał
bom przybywał wtedy
gdy są lenne żniwa
Gdym się ledwo wydarł
z czeluści otchłani
nic mnie nie pytając
imię mi nadali
Święci na mnie patrzą
ze sklepień kościoła
a mnie jakiś facet
do świętości woła
Pomyślałem wówczas
żem królewicz mały
bo mi wtedy ręce
tetrą powiązali
Całkiem bez mej woli
i wolności wszelkiej
do szkoły zabrali
franią umysł prali
Owszem byłem święty
poprzez lata długie
aż żem się zapatrzył
w pewne nogi smukłe
A gdym się otrząsnął
późna była pora
bo mnie wbrew mej woli
zabrali do woja
Wojo było marne
pełne trepów trupich
a jeden czy drugi
to był strasznie głupi
Zaraz po wojaczce
przyszła błoga chwila
bo urwało piętę
w pomniku Lenina
Gdy komuchy ledwo
otrzęsły się z trwogi
nasza Solidarność
wstała na dwie nogi
Blok się wnet posypał
runął z wielkim hukiem
a najwięcej przez to:
ubogim dał w dupę
Ręce które kradły
w gwiazdy się przybrały
i wszystko co cenne
zaraz rozsprzedały
Ojczyznę nabyła
spekulantów zgraja
potomkom judaszy
nie raz nas sprzedała
A gdym z kolan wstawał
to na moim grzbiecie
siedział sam lucyfer
w tęczowym berecie
Odtąd rzesze opętanych
zamiast mięsa żre banany
dzisiaj człowiek się nie liczy
bożkiem teraz zwierz na smyczy
Jakby tego było mało
trwale swe maluje ciało
teraz każdy kto się nudzi
tuszem skórę swoją brudzi
Męskość dzisiaj jest ta sama
tylko w kupie umazana
tym kobiety poruszone
babę biorą se za żonę
Wolność dzisiaj taka wielka
że na miłość jest zamknięta
a normalność pochowana
przez psychicznych wyśmiewana
Oświeceni w pełnej krasie
podbijają ciemną masę
masa teraz już podbita
krzyczy dajcie nam srebrnika
Szatan rączki swe zaciera
rzesze fanów swoich zbiera
do kościoła się dobiera
i już żniwo swoje zbiera
Archaniołów morze całe
ze zdziwienia oniemiałe
kiedyś pewnie się też wkurzy
zatem dojdzie wnet do burzy
Pan Bóg patrzy
jednym okiem
lud zmądrzeje
przyjdę potem
W międzyczasie człowiek
się napłodził dzieci
patrzeć a tu wnuk za wnukiem
na kolana leci
Zatem już niewiele
życia mi zostało
a ciało wciąż woła
mało mało mało
Czasem człowiek nie wie
jak ten czas ucieka
diabli w nim szaleją
Pan Bóg człeka czeka.
Widzę to z oddali
kołyska już czeka
anioł jak stał stoi
pewnie duszy czeka.
Mądry ten
co wierzył
w Boga
nie w człowieka
A kiedy dzieci morderców robiły kariery,
Oni palili znicze pod spłowiałym zdjęciem.
A kiedy mordercy kupowali innych za powszednie rzeczy,
Oni leżeli w bezimiennym błocie.
A kiedy mordercy kształtowali nasze dzieci,
Oni nie chcieli mieć tak zwanego świętego spokoju.
A dziś potomkowie morderców podcinają Twoje korzenie,
Bo miałeś czelność wydobyć z ziemi ich martwe sumienie.
Idą Cię kupić za zerwane z Twego pola kwiecie,
Bo najlepiej rozdaje się to, co należy do Ciebie.
Tak czynią i dziś hitlerowskie stalinowskie dzieci,
Tworząc tym samym nową rasę niewolników na świecie.
Wiersz dedykowany stryjowi Aleksandrowi
leżącemu w bezimiennym grobie
gdzieś w Charkowskim błocie.
/>