poniedziałek, 28 września 2015

Właśnie teraz zadzwonił telefon,
Moja kochana psina odeszła na zielone pastwiska Pana.
Nie było mnie przy niej, lecz nie była sama.
Tak jak nagle się pojawiła w naszym życiu… tak nagle zniknęła.
Może zabiły ją te upały, że nie poczekała na swego Pana.
Może dlatego nasi czworonożni przyjaciele zostali nam zadani…
aby każde ich odejście przypominało nam, jaki jest krótki i nasz żywot.
Daremne nasze puszenie, pohukiwanie, pokazywanie, ile to się rozumu nie zjadło, jaki to się ma majątek, et caetera, et caetera.
Nasza bezradność wobec poczęcia czegokolwiek i odejścia czegokolwiek jest porażająca.
Przenosimy zaledwie cudze życie lub jesteśmy bezwiednymi świadkami powstającego życia.
Nic ponadto…
Rzeczy, którymi się otaczamy to tylko zimne przedmioty,
dla których potrafimy niszczyć to, co żyje obok i w nas.
Kochana Funiu, może te słowa chciałaś przekazać nam…
Bo jakby Ciebie nie było to i tych myśli by nie było w nas.
Każde odejście to tak naprawdę lament nad samym sobą…
Jak mi teraz będzie brakowało Twojej radości powitania,
Twojego stróżowania, warowania i powitania dnia przy mojej głowie,
sprawdzania, czy Twój ukochany pan się żyw obudzi.
Będzie mi brakowało Twojej rozmowy… całą sobą
a nade wszystko dotyku i odpowiedzialności za Ciebie.
Byłaś szalona, czuła, delikatna i mądra… żegnaj Przyjaciółko moja.
PS. W piękny dzień odwołał Cię Pan wszystkich nas… bo wszystko, co żyje, ma swojego Pana... którego jedno z imion to Przyczyna.