środa, 24 grudnia 2014

Bożonarodzeniowe życzenia z Syberii. 2014

Śnieg leży pod same okiennice.

Mróz niczym Rublow namalował na szybach

ikony pełne srebrnych lasów.



Moje dłonie otulają kałamarz.

Zamaczam w nim gęsie pióro

zaostrzone jednym cięciem białej broni.



Piszę białym atramentem na dziewiczym papierze.

W kominku trzaskają drwa wydając ostatnie tchnienie

białego ducha ulatującego kominem.



To znak, że w izbie ciepło.

Może zapuka do mych drzwi zesłaniec Boży.

Przyniesie Pokój, Dobroć, Nadzieję.



Z upływającego czasu

na mojej głowie anielskie włosy.

Na ścianie makatka z cytatem Norwida



„Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba

Podnoszą z ziemi przez uszanowanie

Dla darów Nieba...

Tęskno mi, Panie...”



Stół przykryty białym suknem.

Suche siano pod opłatkiem

pokruszonym na miliony istnień,

które po niego nie sięgają.




A dziwne to, że jestem we własnym kraju,

a wydaje mi się jakbym był na zesłaniu.



Pozwól, drogi przybyszu tej nocy,

przyjąć kawałek mojego opłatka

z kawałkiem mojego serca w darze

i podziękowaniem…,

że mimo wszystko jesteś ze mną.







czwartek, 11 grudnia 2014

Betonowe drzewa

Czy masz coś przeciwko temu, że Cię miłuję?
Wszak to nie zobowiązuje Ciebie do niczego.
To co się we mnie zrodziło to Ty.
A to w niczym Ci nie zagraża.
Wszak to jest tylko we mnie.
Tylko czasami moje dłonie pragną dotyku.
Jesteś rośliną pielęgnowaną przez moje serce...
widać taką potrzebę Ono ma.
Czy masz coś przeciwko temu,
że za Tobą nie tęsknię.
Tylko czasami brak Twojego zapachu.
Żywioły w nas niczym wulkany,
dzielą i łączą kontynenty.
Wypiętrzają wrażliwość, nadając blask życiu,
wyrzucają nowe myśli, projekty, pragnienia.
Tylko czasami mój wzrok chce być świadkiem Twego przemijania.
Cały świat tak wiecznie się w nas kotłuje,
a My niczym drzewa poszukujące światła,
Dążąc do niego staramy się stać mocno w podłożu,
nawet gdyby ono okazało się betonowe.
Tylko poezja ma odwagę pisać
o betonowych drzewach,
które tak głęboko rosną w nas.






niedziela, 30 listopada 2014

Rzeka dzieciństwa

W niedzielę między pierwszą a drugą turą wyborów AD 2014.

Wybrałem się do źródeł rzeki mojego dzieciństwa... Dłubni.

Dłubniański Park Krajobrazowy leży na obrzeżach Krakówka… Tak wytyczony na mapie, że przypomina obrysem kształt konika morskiego lub smoka.

Właściwie udałem się do najbardziej interesującej jego części wysuniętej ku północnemu zachodowi.

Przezeń wije się życiodajna rzeka Dłubnia… Poi i myje 180 tysięcy mieszkańców Nowej Huty.

Widziała niejedno… Ludzi wyrywających lasom ziemię, pokój, najazdy i pożogę, wolność, zabory, powstania, znikające elektrownie i młyny wodne, w zamian powstające bloki, osiedla, kominy. Słyszała pieśń Bogurodzica i hasła „Miasto bez Boga”, sztandary „Bóg, Honor, Ojczyzna”.

Dopytywała szemrzącym szeptem ludzi tu przybyłych z wielu stron… Kto to hitler? Kim był lenin? stalin? I czy to prawda, co mówi ziemia, że jest miejscami koloru czerwonego od krwi niewinnych i oprawców. Przyglądała się małemu chłopcu z bujną czupryną i siwą łatką… Jak wspina się na wierzbę, by z niej wydostać próchnice do kwiatków… Obserwującemu rodzinę piżmaków i łowiącego w jej nurtach ryby na bambusową wędkę… Złapała go na gorącym uczynku, gdy płukał w niej buraka cukrowego, aby poznać nowy smak.

Nad jej brzegiem pierwszy raz pocałował koleżankę z klasy… Oboje byli w mundurkach.

Owy pocałunek wydawał mu się szczytem i pełnią doświadczenia psychofizycznego, jakie może przeżyć człowiek… Choć dla obojga był bardzo nieporadny.

Słyszała warkot siników żużlowców i zerkała, jak grał w piłkę na boisku Wandy.

Później się jeszcze wielokrotnie widywali i ze sobą konspirowali… A wpadając do Wisły, jako jej lewobrzeżny dopływ, w butelce niosła bibułę z wiadomością aż do Gdańska, że Huta strajkuje i Solidarność zwycięży… Patrzyła na armie prowokatorów ubeckich i zomowców rozbijających pokojowe pochody i manifestacje (pamiętajcie, to nie tylko prawo konstytucyjne, ale również demokracji, prawo manifestowania)…

I tak płynęła rzeka życia we mnie do dzisiejszego czasu, gdy stanąłem nad nią… Jak za dawnych lat.



Dzień był z cyklu… nie wystawiaj nosa za próg swojego domu.

A jednak zaparkowałem rumaka na świeżo zrobionym parkingu przy klasztorze Norbertanek w Imbramowicach.

Mgła poranna powoli unosiła się ku niebu, odsłaniając nagie drzewa, które przygotowując się do snu, oczekują na puszystą pierzynę i ozdobną szadź… Porzuciły swoje barwne liście czyniąc mokry dywan pod moimi kopytami. Jeszcze tylko rude fałszywe modrzewia zdradziwszy drzewa iglaste sypały obficie igliwiem mówiąc głosem wiatru… Po nas już tylko zima.

Wraz z Sancho Panso zakładamy stuptuty lub jak kto woli czapsy… Zimna wilgotność przenikała nas i otaczała zewsząd. Wyruszamy szlakiem czarnym w stronę Wąwozu Ostryszni, przed cmentarzem po prawej stronie dom prywatny, a na placu zgrabnie zaparkowane ciągniki tirowe… czyli dziś osobówki mogą jeździć spokojnie… Lubię to hasło „Tiry na Tory”.

Zaraz za ulicą masywna wysoko murowana kapliczka, a na wzgórzu kolorowo przybrane mogiły… O tej porze roku to jedyne takie miejsce przypominające wiosnę i lato.

Skręcamy pomiędzy parkanem wiecznego spoczynku (pewno tą nazwę wymyślił niewierzący) a budynkiem biblioteki publicznej, na którym wisi tablica z napisem Obwodowa Komisja Wyborcza Nr 3 w Imbramowicach… Po lewej stronie kapliczka… Po prawej puste uchwyty na flagę biało czerwoną…

Czyżby wybory nie były wystarczającym powodem, aby ją wywiesić.

Sancho pyta:

- A propos Don Ivanie, co sądzisz o tym, co się stało w ubiegłą niedzielę?

- Drogi przyjacielu, to skandal nad skandale, a skala uchybień jest tak długa… Aż ręka świerzbi do szabli.

Wchodzimy do lasu, dziś mój druh jest monotematyczny…

- A co mości rycerz uważa na temat leśny dziadków?

- Widzisz, przyjacielu, to nie rada mądrych starców, lecz zacofanych ludzi z klucza partyjnego.

Np. sekretarz ten, co się podał jako pierwszy do dymisji, najpierw był sługą na dworze kacyka jaruzelskiego i to on go namaścił, aby pilnował głosowań w razie jakby było coś nie po ich myśli… Przypuszczam kompanie, że oni komputera boją się jak diabeł święconej wody.

- No tak… Zdumiewające jest to, Panie… Na kontrowersyjny post reklamowy o Polsce wydano 1,4 miliona, a na program, który miał bronić demokracji zaledwie 429 tys. złotych… Zaś to, że dodatkowo liczono głosy, kosztowało Polaków kilkaset milionów polskiej waluty.

- Ech, daj pokój drogi powierniku… Popatrz na kadencyjność przyrody… Ot to wzór demokracji.



W wąwozie, mimo wątpliwej pogody, nie brak ekstremalnych wspinaczy.

Dziś mam refleks jak szachista po przegranym meczu.

Właśnie kilkanaście metrów przed nami po zaoranej ziemi sarna z gracją, jakby w zwolnionym tempie,

daje susy do lasu… Stoję jak zaczarowany nie podnosząc lustrzani do akcji.

Może mnie rozkojarzył ten porzucony dom z dachem ugryzionym przez ząb czasu.

Wychodzimy z lasu, a bardziej tego, co po nim pozostało… Czy ktoś zna definicję lasu, aby miał prawo się nazywać lasem?

Napotkany wiekowy tubylec (Glaniarz)… Zapytany żartobliwie przeze mnie:

- Na grzyby?

Mówi, że na grzyby to nie ta pora i wylewnie opowiada o zdrowotności spaceru między drzewami… Tym bardziej, że przeszedł rozległy zawał, a jednak wybrał się sam na spacer.

Ustawa śmieciowa w tej okolicy nie działa… Co rusz napotykamy się na różne porzucone odpady, sprzęty i rozerwane worki śmieci.

Wchodzimy do miejscowości Glanów.

Wita nas krzyż ozdobiony szarfami, obok w zarośniętym ogrodzie opuszczony dom podobny do tego poprzedniego. Powiem Wam, serce boli… Tyle dobytku na marne… Przecież każdy ma swoją niepowtarzalną historię…


Nie dało się ich komuś sprzedać zanim popadły w ruinę, odstąpić lub podarować potomkom Polaków zesłanych na wschód aby pisali dalsze koleje losu.

Wieś ma budynki po obu stronach szosy… Brak pobocza i chodników powoduje duże zagrożenie dla wszystkiego, co żyje w tej gminie. Kierowcy pędzą nie zdejmując nogi z gazu.

Jest pora obiadowa, więc z kominów wolno snują się różnokolorowe dymy w zależności, kto czym pali… Potęgując dodatkowe zamglenie okolicy.

Co jakiś czas spotykam zadbane kapliczki z otwartymi drzwiami na oścież, które przybysza zapraszają na chwilę kontemplacji.

Charakterystyką tej miejscowości jest duża ilość psów na uwięzi, które są wyjątkowo agresywne… Ja w tym roku mam pogryzień w rodzinie za wszystkie lata nadrobione, więc trzymam w ustach mój cudowny gwizdek odstraszacz. Zastanawiam się, skąd ta agresja… Powiadają, jaki właściciel, taki pies.

Coś się dzieje niedobrego z nami… Zamykamy się we własnych domach… Tracimy poczucie wspólnoty, jedności… Indywidualizm widoczny jest nawet w architekturze.

Kiedyś profesor Zin z zachwytem rysując, opowiadał o specyfice architektury danego regionu, miasta, miasteczka, wsi.

Dziś, jak kogo egoizm poniesie… Przeróżne domy, zabudowania gospodarcze… Jedne wykwintne, inne z pustaków, oscylujące ku samowoli budowlanej. Nie widać tu ręki jednego murarza, cieśli, dekarza, snycerza… Do tego na podwórkach bałagan. Widać słabnącą solidarność… Odnoszę wrażenie, że jedyną bliskością tych ludzi to bliskości ich zabudowań. Są ci, którzy się odnaleźli w tej chorej rzeczywistości i ci wykluczeni.

Czy już odeszły bezpowrotnie czasy? Gdzie z drogi mógł wędrowiec wejść do chałupy, a drzwi nigdy nie były zawarte…

Jeszcze tak niedawno Hania Banaszak śpiewała.

„Gościu znużony, gościu znudzony,
jeśli zabłądzisz kiedyś w te strony,
zajrzyj tu do nas koniecznie.”



Moje myśli przerywa widok dwóch kilkunastoletnich chłopców.

W swej młodości podskakują radośnie, biegają po ulicy… Wyglądają na szczęśliwych,

gdy się zrównujemy, poważnieją i witają się grzecznie staropolskim obyczajem, mówiąc:

- DZIEŃ DOBRY.

Podoba mi się ich savoir-vivre, więc uśmiecham się unosząc kapelusz… Odpowiadam:

- Dzień dobry, chłopcy…

Pewno dziwi ich w środku niedzieli widok wędrowca z dwoma kijami, objuczonego sprzętem fotograficznym, nawigacyjnym i Bóg wie jeszcze czym… Cóż, taki ze mnie gadżeciarz. Docieram do dworu z 1786 roku… Zadbany i widać, że tętni życiem… Chcę zrobić mu zdjęcia i może zasięgnąć języka… Ale brama nie do sforsowania, na domiar tego strzeże jej wilczurek z wrzaskliwym jamnikiem... Słyszałem, że Dwór walczył z moskalami w powstaniu styczniowym oraz o bohaterskiej śmierci jego właściciela. Na murach tablica pamiątkowa, a koło szachtu grzyby się zebrały, aby się osłonić od zimna i wiatru… czyli jeszcze pora.

Cóż, zrobię fotki z zewnątrz… Nie każdy potrafi udostępnić lub podarować innym pokoleniom to, co kochał… Jak choćby mój kochany Honoris caus.

Teraz szlakiem niebieskim podążam ku Dolinie Dłubni.

Dom ślicznie wkomponowany w skały zboczowe.

Na szczycie ktoś postawił sobie chatkę otoczoną ulami… Przekomarzam się ze sobą, czy tam wyjść i dopytać o miód… ponieważ mój gruby współtowarzysz nieskory wdrapać się do góry… Rezygnuję.

Idziemy wąską asfaltówką, ustępując drogę nadjeżdżającemu czarnemu rumakowi marki audi.

Widzę, że minąwszy nas, parkuje na wzniesieniu… Wysiada zeń młody mężczyzna i podąża ku ulom.

Tej okazji nie przegapię, podążam za nim i z bezpiecznej odległości pytam młodzieńca unoszącego daszek pszczelego domku.

- Śpią? 

- Tak.

Młody człowiek opowiada mi o swojej nowej pasji pszczelarskiej… W myślach powraca Karol, którego miód był koloru złota i tyleż był wart.

Umawiam się, że po pokonaniu dzisiejszego szlaku przyjadę do niego po miód. (I tak się stało, ale oprócz miodu spadziowego, zakupiłem ziemniaki i ekologiczną marchew… Zanosi się na dłuższą znajomość.)

Zastanawiam się, ile można uratować jeszcze gospodarstw… Wystarczy, abyśmy my, miastowi, sami przyjeżdżali na wieś w celach napełnienia naszych spiżarek… Kupując nie tylko płody rolne.

Nieraz nie rozumiem tych, co wyznaczają szlaki… Uskok tylko po to, by za chwilę powrócić na tę samą drogę?

Na wierzchołku napotykam kolejny dom w złym stanie.

Zagroda pełna gratów… Przy płocie, a raczej tego, co po nim pozostało, stoi obudowa z telewizora starej generacji… Mam ochotę wejść tam i zrobić zdjęcie imitujące obraz z tv, w tle byłoby widać pasiekę… Jednak rezygnuję, nie będę zakłócał miru domowego.

W tym miejscu łączą się szlaki niebieski pieszy z niebieskim rowerowym.

Zmierzając ku Grodzisku Zagórowa, po raz kolejny ujadają zawzięcie łańcuchowe bestie w ilości czterech… Z takim impetem, że ledwo wytrzymują ich obroże… Gospodarz stoi w obejściu z wyraźnie zadowoloną miną… Dziwnie wygląda.



Przy Psiej skale się posilamy.

Przechodząc przez tunel drzewny napotykamy mężczyznę, który wyglądem przypomina neandertalczyka… Długie włosy, poklejone, nieczesane, przypominające dredy, zarost pełny, ubity jakby przyklejony do twarzy, ubranie tak brudne, że kolorem przypominające ziemię, gdzieniegdzie na załamaniach przebijają się kolory, myślałem, że ma buty, lecz to bose stopy oklejone błotem, przy nodze biegnie luzem jego czworonożny towarzysz niedoli… Jest albo obłąkany lub nietrzeźwy, w każdym razie coś mamrocze pod nosem.

Długo patrzymy sobie w oczy.

Nie robię mu fotografii, choć ręka mnie świerzbi… Zresztą przed chwilą Myszołów kołował nad moją zadartą głową, wrzeszcząc, że to jest jego teren i też nie ma fotki…

To prawda, niewiele dziś zrobiłem zdjęć… Jakoś tak wyszło.

Mijamy ostatnią skałę, na której widnieje krzyż z tabliczką upamiętniającą tragiczne zdarzenie.

W naszych czasach takich symboli jest mnóstwo przy polskich drogach.

Czy następne pokolenia wędrowców będą się przy nich zatrzymywać tak jak ja dziś.

W tym miejscu szlak jest niezgodny z mapą, musimy przejść po kładce na drugi brzeg mojej ukochanej.

Czterysta metrów idziemy za zabudowaniami… Nie muszę już wspominać o łańcuchowych psach…

Napiszę tak, gdybym szedł z jakimś obcokrajowcem, to byłbym czerwony ze wstydu… Co potrafią Imbramowiczanie składować na tyłach swoich domostw i jak one same wyglądają.

Przypuszczam, że przy obfitych deszczach część z tych nieczystości spływa prosto do rzeki.

Teraz skręt w lewo, kolejne przejście po kładce… Na pożegnanie pozwalam sobie przemyć w rzece dzieciństwa buty z błota. Jeszcze tylko jeden umierający dom z gankiem i stodołą… Z dala zasłonięty drzewami pojawia się Kościół św. Benedykta.

Tak, to jedno z niewielu miejsc, które nam jeszcze pozostało, abyśmy się nie czuli samotni.

Tyle dziś spotykałem symboli religijnych, tak się zastanawiam, jak łatwo zapominamy o nich, gdy wiatr dziejów powieje nas w różne świata strony.

Zło istnieje…

To było widać w trakcie dzisiejszego spaceru, ale pomyłką wydaje się myślenie, że ochroni nas ostry pies, monitoring, alarm, ochroniarz lub wysoki parkan… Tak naprawdę stajemy się łatwiejszym celem. W świecie przyrody jest tak… Drapieżniki atakują często w grupach lub samotnie… Ofiarami są najczęściej samotne osobniki lub te, które odłączyły się od stada. Dziś widać jak media, które już dawno przestały być w naszych rękach, potrafią chronić interesy chciwców i kształtować postawy ludzi, a przede wszystkim wzajemnie ich skłócić, a każda krytyka jest marginalizowana lub skomasowanym uderzeniem atakowana… Przykładów jest wiele, pamiętacie historie najlepszego tenisisty Polski, gdy ośmielił się powiedzieć, co myśli… Media ledwo go nie zjadły i przestał być pupilkiem oligarchów. Opisując dzisiejsze spostrzeżenia, nie mam żalu do ludzi, którzy tu mieszkają, oni próbują się po prostu odnaleźć w szarej rzeczywistości. Pomyśleć, że wystarczy zaledwie 30 kilometrów pojechać od miasta, a ujrzycie inny świat…

A ile można by było zrobić choćby dla tej gminy za pieniądze wyrzucone w błoto np. źle organizując wybory lub wymyślając sobie Igrzyska w Krakowie… I ta sztuka odwracania uwagi, która trwa od lat… czyli niewinny ubek, lecz ten, który z nim współpracował… Niewinni ci, którzy organizowali, tylko ci, którzy zauważyli uchybienia. Najważniejsze, aby nie ucierpiał wizerunek sukcesu… Pytam, czyjego…

Z tymi myślami docieram do Klasztoru, gdzie brak mężczyzny jest zauważalny… Ale od niedawna jest widoczny progres o dobytek… A Pan Miłosierny rumieni się ze wstydu jak pompuje się pieniądze do Łagiewnik, a zapomina się o malućkich… Tak kościół zeświecczał, a współczesny Chrystus zapewne przed Górą Golgoty by abdykował, w ten sposób nie tracąc życia.

A stojąc nad moją rzeką, myślałem tak…

Późna jesień porzucając liście i więdnąc… Uwidacznia to, co było ukryte.

Podobnie jesień życia wyostrza spojrzenie na to, co nas otacza.

Dziękuję za wspólny spacer.