Lubań 2014
Każdy ma jakiś krzyż i nie udawaj, że go nie masz.
Może to brak miłości, wolności, zdrowia… a może chciwość, nienawiść, egoizm,
rozpasanie myśli, pycha, głupota, cierpienie kogoś bliskiego lub nałogi…
Największy zaś z krzyży to ten, gdy ktoś myśli, że nie ma krzyża.
Dziś wędruję z wiernym mi Sanco Panso… zostawiamy rumaka
pod kościołem w Ochotnicy Dolnej.
Właśnie trwa nabożeństwo żałobne a nieszczęśnik leży w trumnie.
Dookoła pełno czerni i cięte kwiaty… tak… czerń bardziej uszczupla niż wyszczupla.
Ubieram zbroję górską i patrzę w niebiosa.
Prognozy wszechurządzeń mówią, że pogoda ładna.
A ja odczuwam przenikliwe zimno i jeszcze do tego
całkowite zachmurzenie… ech, i jak tu ufać człowiekowi.
Przytoczę teraz słowa znanego księdza „Bździny w dupie pan nie utrzymasz a światem chciałbyś pan rządzić”. Te słowa były skierowane do puszącego się ateisty… dziś można by je skierować np. do rządzących.
Aby dostać się na Przełęcz Knurowską muszę liczyć na dobrodziejów (konnostop), ale moje machanie nie przynosi skutku i nikt nie chce zabrać obłędnego rycerza wraz z grubym giermkiem. Jedyni, którzy się zatrzymali mieli tak mało miejsca żem podziękował im pięknie za chęci… Z czasem stałem się wygodny.
Co czynić… może dudki otworzą mi drogę do realizacji planu.
Pytam górala na drabinie, ale jakiś leniwy i wskazuje mi na sąsiadkę.
Dostrzegam nieopodal śwarną białkę, uwijającą się ochoczo koło domostwa
i obok niej pasącego się wypasionego rumaka… czyta „Frania w mych myślach”…
- Co… nikt nie chce was zabrać?
- A ja was zawiozę gdzie chcecie panie Rycerzu jeno się trochę oporządzę…
Po chwili ruszamy, krótkimi skokami naprzód, bo góralka po drodze załatwia swoje sprawunki.
Widząc jej rezolutność pytam, co porabia, czym się zajmuje a ona mnie zapytowywuje:
- Skąd jesteście?
- Z Krakówka.
- A to wyście jakby nas…
Sprawia mi tym stwierdzeniem olbrzymią radość.
Jasne, że Wasz!!! Bo mojej serce… nie wiem jak to możliwe i jakim cudem, ale góralskie…
Dojeżdżamy do przełęczy…
Pytam: - Dwie dychy wystarczą?
…Odpowiada: - Jasne! A pod nosem dodaje…
- I tak nie wiedziałabym ile wam powiedzieć…
Ruszamy na Lubań… las suchy woła o wodę. Sanczo Panso po trzech kilometrach marszu ma pod nosem tyle kurzu, że wygląda jak Adolf H… nie wiem czy wolno dziś wymawiać to nazwisko, aby nie urazić Niemców.
Szaro, buro… Pod stopami szeleszczą zeszłoroczne liście… W zasadzie cały czas lekko pod górę. Pracowite mrówki utwierdzają mnie, że już wiosna… W górach wielkanocnie… Bazie i ta tradycja, żeby zjeść poświęconą, jako lekarstwo na wszelakie dolegliwości żołądkowe. Suche palmy, przebiśniegi dzwonią na zmartwychwstanie, a wiater duje w trąby Jerycha…
Mój giermek jakiś bardzo dziś szczęśliwy… Zdobywa przede mną wszystkie górskie premie.
Przechodzę przez wąskie przejście, za którym spotykam Orwellowskie świnie… Nienasycone, pełne chęci władzy, brudne jak brudne ich słowa, gęby niezadrutowane, więc kwiczą i ryją, co chcą i gdzie chcą…
Widząc moją dziarską minę i lance gotową do walki… Wycofują się do tych, których mogą nakarmić sondażami.
Widoczność mizerna… Mój aparat cierpi, bo obiecałem mu widoki na Dunajec, Pieniny, Spisz i zaśnieżone Tatry. Dziwne to dzisiejsze towarzystwo zniczy, zupełnie jakby ktoś szedł przede mną i je zapalał.
Gdzieniegdzie pojawiają się kwiaty i proszą mnie, abym im opowiedział, jakie są piękne.
- Wszak nie mamy lusterek…
Wyciągam swoje alarmowe… Nabierają jeszcze większych kolorów… a ich zapach tak piękny, żebym się chciał w nich wytarzał, lecz dla ich dobra nie uczynie tego.
Napotykam krzyż… czyli promienie blaszane mogą służyć również jako daszek dla ukrzyżowanego.
A sztuczne kwiaty wiją się perwersyjnie jakoby wąż do wysokości zasięgu człowieka, który je zawiesił.
Stół oczekujący na biesiadników i Judasza.
Mój przyjaciel ma coś z powonieniem… Czuje szarlotkę, a to przecież zapach gnojownika, tylko na razie bardzo rozrzedzony powietrzem… czym bliżej zabudowań tym bardziej wyrazisty. Drwa starannie poukładane czekają spokojnie na spalenie, płacząc żywicznie nad swoim losem. Szyby w oknach świąteczne… czyste, firany gwarantem, że mieszkają tu też kobiety.
Pościel różnokolorowa suszy się na wietrze, rynny czekają na deszcz.
Dookoła żywej duszy… to Studzionki…
Miałem się tu napić czegoś ciepłego… lecz stacja turystyczna zawarta na trzy spusty.
Siadam pod drzewem, wyciągam kanapkę i zagryzam zimnym jabłkiem, woda w kubłaku lodowata.
Dłonie mam gorące… to chyba od serca… Zresztą moje rycerskie rękawice podarowałem współwędrowcy, bo się żalił na zgrabiałe dłonie. Ruszam dalej… zbyt późno włączam Garmina.
Łaty śniegu i myśli o młodzieży, z którą spotkałem się na lekcji poświęconej Solidarności.
Rozmyślam o tematach dalszych spotkań… Ocalić od zapomnienia… Zero jedynkowe lata 80-e. Bohaterowie są wśród nas… Kościół a opozycja…
I tak po wielu kilometrach marszu docieram pod szczyt…
Stromo, sypka ziemia wypełniona drobnymi kamieniami powoduje, że tak po ludzku chcę ominąć tą golgotę.
Korzystam z mapy i nawigacji satelitarnej, aby spokojnie trawersując osiągnąć cel, ale powalone drzewa pytają mnie…
- Szukasz guza?
Po kilkuset metrach wracam z powrotem na zielono, niebiesko, czerwony szlak.
Cóż, nie zawsze da się ominąć golgotę… Ważne, żeby próbować.
Sanczo bez rynsztunku dawno już siedzi na słupku Lubania i suszy zęby.
Zdobywam szczyt i staję na słupku… Rozkładam dłonie, a w myślach przypomina mi się największy pomnik Chrystusa na ziemi w Świebodzinie (chyba ktoś go postawił, aby straszyć pacholęta… lub jakaś cholera go podkusiła).
Ech…
Przy krzyżu papieskim i pamiątkowej tablicy palący się znicz… Pewno któraś z napotkanych par go pozostawiła (przez tyle godzin marszu natknąłem się tylko na dwie pary młodych ludzi wędrujących samotnie w ostępie kilku godzinnym… Zresztą, gdy ich ujrzałem wykrzyknąłem ku ich radości… O! Ludzie!... Tak dla statystyki…zarówno w pierwszej, jak i drugiej parze, panie miały czerwone kurtki).
Wysyłam MMS-y do moich ukochanych (jeżeli ktoś czuje się przeze mnie kochanym, a nie dostał MMS-a to przepraszam, postaram się poprawić).
Po chwilowej ciszy staje się coraz bardziej wietrznie na szczycie.
Na dodatek wilgotne powietrze niesie ostrzeżenie przed opadami śniegu z deszczem.
Dobrze, że mam na sobie prezent od Dorotki z krainy OZ Słonecznego.
Zapada powoli zmierzch… schodzę niebieskim szlakiem.
Ubieram świetliki PETZL-a na łepetynę i wpatruję się w mapę, wiele rozwidleń, a szlaku niebieskiego brak (czerwony świeżo malowany, dobrze widoczny… szlak niebieski bardzo źle oznakowany).
Zaczyna padać deszcz, jeszcze jedna fotografia znicza i chowam głęboko do plecaka aparat.
Noc coraz ciemniejsza… Rozmyślam o krzyżu i zmartwychwstaniu.
Może takie codzienne zmartwychwstanie… To zrozumienie, co jest dla mnie krzyżem.
Sanczo Panso usypia podczas marszu, poznaje to po tym, że nie mówi, tylko mruczy jednostajnie. Schodzimy do miejsca, gdzie jeszcze niedawno stała trumna na katafalku… Teraz już pewno po stypie lub w trakcie. Oświetlona dzwonnica i kościół… mistycznie się prezentują… fotki nie robię… ale jego obraz zapada w mej pamięci… może kiedyś taki namaluje. Rumak wypoczęty acz mokrutki wiernie czekał. Jeszcze tylko telefon do domu, że żyję i wracam. Przebieram się w wygodne kamaszki, a oznaki brzuszne mówią:
- Drogi Don Kichocie papu.
Dobrze… Zaglądam do karczmy o miłej nazwie Rumak.
Wystrój podhalański… Późno, a mimo to kelnerka w regionalnym stroju i o nie tuzinkowej urodzie,
zapewnia mnie, że dla Obłędnego Rycerza są dostępne wszystkie potrawy wymienione w karcie dań.
Zamawiam barszczyk czerwony z uszkami i ziemniaki ze skwarkami plus kwaśne mleko…
To ostatnie przesuwając się powoli przez moje drogi pokarmowe, przenika, łagodzi… cudownym smakiem.
Przypominający ten smak, ze studni Andzi… wyciągany żurawiem w gorące dni lata.
I ten wiersz, który napisałem w latach dziewięćdziesiątych.
Droga Cierpienia
Chrystusie idący drogą,
drogą kamienistą.
Patrzysz przez zakrwawione oczy,
na usta szyderców, na brwi, które tak wiele mówią
znikąd pomocy.
Wyćwiczone współczucie.
Czy my naprawdę jesteśmy
na Twój obraz i podobieństwo Twoje?
Dziedzictwo grzechu Adam i Ewy.
Dziedzictwo grzechu naszych rodziców.
Dziedzictwo grzechu tego świata.
Otrzyj skrwawione uczucia,
podnieś wrażliwość leżącą na ziemi,
ocal kochających, przytul umierających,
przytul Ciebie i Mnie,
przytul tych, którzy Cię nie znają.
Jezusie idący drogą,
drogą kamienistą.
Patrzysz przez zakrwawione oczy
na piękno tej ziemi,
na usta radość dziecięcej,
na brwi uniesione z zachwytu.
To za to cierpiałeś, prawda?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz