niedziela, 25 maja 2014

...człowiek, który został „wyzwolony” pragnie na powrót do niewoli…

Gorc

Większość do Karpacza, Zakopanego, Ustrzyk
A ja do dziedziny, gdzie napotkany gazda prawi
"Panie za komuny było lepiej."
Zabolały mnie te słowa… bardzo
Ale dlaczego akurat mnie…
Mnie, którego komuniści pozbawili zdrowia...
tylko za to, że miałem odwagą być sobą.
Przecież one są adresowane do kogoś innego.
Co wy na to, panowie „politycy”…,
Że człowiek, który został „wyzwolony”
pragnie na powrót do niewoli…
Tu stare chałupy góralskie powoli umierają
razem z dobrocią ich właścicieli.
Bacówki zaś usypiają na wieki w oczekiwaniu na redyk.
Psy bronią właściciela przed, ich zdaniem,
kompromitującą fotografią jego orki,
pamiętającej przeszłe stulecia.
Woźnica pędził furmanką niczym ferrari
miał pretensje, że go fotografuję.
Więc wkleję moją twarz… koń chyba się nie pogniewa?
Góralka, przeżywszy dwie wojny światowe,
w odświętnym ubraniu, niczym młódka,
przerzuca ziemię łopatą.
Sugerując premierowi by zlikwidować może słowo
emerytura, ojcowizna, śleboda.
Celebryci się bawią, trąbią sukcesy władzy.
Fakty są niestety wręcz odwrotne.
Złodziej, dziś inny niźli onegdaj,
przybrał się w szaty władzy i udaje sprawiedliwego,
rozdaje pieniądze tym, których okradł.
Czyniąc miny mędrca ustala krzywdzące prawo,
zmieniając je, kreuje się na ojca Narodu.
Pokraczny koleś w krótkich spodenkach prężący chuderlawe mięśnie …
Widać zapatrzył się na kolegę po fachu zza miedzy.
Inny szczuje swymi psami internautę w obronie
rzekomego swojego autorytetu.
Zapomniał, że prawdziwa cnota krytyk się nie boi.
Baranek za ogrodzeniem większy autorytet ma
choćby w dziedzinie jedzenia trawy, ale… nie, nie, bo w paleniu
to premier większe doświadczenie ma
przepraszam… tu należy się oddać honor premierowi.
To nie złodzieja czyni okazja… złodziejem się jest lub nie.
Nawet, jeżeli sąd w świetle prawa oznajmi inaczej i uniewinni Panią S…….
Jaki tupet trzeba mieć, by wdrapywać się  na najwyższe stołki.
Nie mając w sobie wyobraźni, mądrości, misji, lecz tylko zaprzeczenie tego.
A może to wyrachowanie, buta i cel znany tylko sprawcy i jego mocodawcy.
Chyba dlatego brakuje baranów na hali… zacznę wierzyć w reinkarnacje.
Takie refleksje po rozmowie z góralem,
Który siedział na balach pozostałych po pożarze jego domu,
z piłą w ręku i oczami pełnymi żaru wspomnień.
Nie wiedział, jaka była przyczyna pożaru.
Z tego, co pozostało, czynił opał na zimę… choć teraz wiosna.
Skoro taki zapobiegliwy i nic nie marnotrawi,
Może on powinien zostać prezydentem Polski
A ministrem finansów moja Mama,
która wie, gdzie taniej kupić, co się opłaca,
do dziś dnia pomaga swoim dzieciom, wnukom, znajomym i obcym.
Nie wiem … tak sobie myślę.
Szlak, którym dziś podążałem
miał kolor odpoczywający dla oczu, zielony…,
ale malował go chyba nietrzeźwy człowiek.
Jeszcze tak źle oznakowanego szlaku nie widziałem.
Nic dziwnego, że schodząc świadomie poza szlakami spotkałem
bezradnych dwóch młodych mężczyzn z mapą w ręku, proszących o pomoc.
Zresztą, gdyby nie Garmin, to bym i ja nie trafił do celu.
A cel to Gorc 1228m n.p.m.
Kwiaty zachęcały mnie do wędrówki.
Drzewa osłaniały od wiatru.
Słoneczko nie żałowało promyczków.
Goprowcy w rozmowie telefonicznej…
ostrzegali mnie o łatach głębokiego śniegu, topniejącym lodzie i błocie.
No i się to potwierdziło…
Dawno tak sobie pupę nie umoczyłem, poobijałem,
przy tym wykonując przedziwne ewolucje w powietrzu.
A może to nie łaty śniegu, lecz ślady bałwanków, które
uciekały przed wiosną na biegun zimna… zresztą też topniejący.
Napotkana Pieta to nasza Matka ziemia, która
na swych kolanach trzyma umęczony naród.
Chorych, którym państwo wyzdrowieć nie pomaga,
swoje obowiązki ceduje na jakieś świąteczne orkiestry.
Wynika z samej nazwy, że pomagamy ludziom od święta.
Dzieci nasze, które nie z wolnego wyboru, lecz z przymusu opuściły własne gniazda,
szukają szczęścia i godziwego życia poza granicami Polski.
Przedsiębiorstwa bankrutujące, bezrobotnych z opuszczonymi
głowami, stojących na przykład w piwnicach krakowskiego urzędu pracy,
oczekując na swój numer,  kto był ten wie.
Zabijając nadzieję, zabijają potencjał, który nigdy się nie da odzyskać.
Nieuwłaszczonych Polaków, a majątek rozprzedawany
za bezcen lub bez wyobraźni tym, którzy mają
różne intencje, a przecież jak ich nie było żyło nam się dostatniej…
to było jeszcze kilka lat wstecz, wszystko się opłacało… dziś nic.
Mieli przynieść pieniądze, a oni więcej ich wynieśli i wynoszą.
Pokrzywdzonych przez prawo, które sprzyja nadużyciom wszelakim.
Zabitych i rannych żołnierzy na misjach walczących w interesach innych
jako mięso armatnie, a niebroniących naszych granic.
A terroryście łatwiej przedostać się do Stanów niźli Polakowi… pozazdrościć gościnności.
Ale mamy rękę do przyjaciół… jak nie ruscy to amerykanie.
Uczelnie niedoinwestowane, które studentowi samym pragnieniem
nie potrafią przekazywać tego, co by chciały.
Chrześcijaństwo wypierane, a w zamian akceptacja islamizacji Europy.
Może po trosze winni jesteśmy sami sobie… bo byliśmy i jesteśmy mało misyjni.
I tak dalej, dalej…
Przypuszczam, że każdy z Was czytających mógłby coś od siebie do tego opisu dorzucić.
Wiosna w górach budzi się baziami, pękającymi pąkami na drzewach.
Zawilce na suchym podłożu wabią pręcikami owady.
Drogi Jasiu, te krokusiki czekały na mnie, bym Ci je pokazał.
Przebiśnieg przypomina kłapouszka, dzięki temu, że głową do góry,
to może przebić pokrywę śniegu, którego tu już nie ma.
Ile się od niego można nauczyć…
Może już czas, drodzy bracia, podnieść głowę i dokopać niektórym,
jak uczyniła to w karczmie gaździna swojemu chłopu.
Widoki dziś przednie… ostrość taka sobie, Tatry ośnieżone ledwo majaczą w oddali.
W drodze na szczyt martwe drzewa.
Szczyt ze śladami biwakowania… zastygam w myślach
o Iwonie i operacji, jaką przebyła po urazie głowy, którego się nabawiła w trakcie wspinaczki.
Schodząc, odpoczywam przy ołtarzu polowym, ktoś przygotował drwa na watrę.
Mam zapalniczkę odporną na wiatr i pokusę, żeby je rozpalić.
Jest coś w ogniu mistycznego, może gdybym tu nocował, skorzystałbym z tej okazji.
Lubię chodzić poza szlakami, zawsze to coś nowego…
dziś spotkałem oprócz spragnionej jaszczurki
i wielu kępek czosnku niedźwiedziego, którego
smak ucieszy wielu… mężczyznę i kobietę z trójką
dzieci, zainteresowanych moimi zbiorami;
i choć przybyli tu przed dziesięciu laty z Wrocławia,
wiele się od wędrowca dowiedzieli
o tajemnicach, które kryją się w Gorcach.
Na koniec idę do górala… tego od komuny, po nr telefonu.
Myślę o budowie w górach małego całorocznego domku,
może pomoże go zrobić, a przy tym coś zarobi dudków…
mówił, że ma szwagra, który stawia takie cacka.
Głodny udaję się do karcmy u Borzanka w Nowym Targu.
Siadam w kącie daleko od baru, podziwiam wystrój;
w tle słychać góralską muzykę; podchodzi śwarna dziywka.
Przepraszam, że tak daleko usiadłem… a ona na to
„nic nie szkodzi dyć mam płacone od kilometra”
I zapala świecę… jak ja kocham Podhale!
Zamawiam barszczyk czerwony z uszkami,
jajecznicę na maśle, szarlotkę z lodami i herbatę z konfiturą.
Na początek „góralka od kilometra” przynosi szmalec od firmy i rewelacyjny chleb.
Jem łapczywie. Następne potrawy są podane w kolejności,
bym mógł się nimi delektować, barszczyk domowy i uszka majstersztyk,
jajecznica cudowna, a herbata i szarlotka to ukoronowanie dnia dzisiejszego.
Siadam do samochodu, pytam przez CB co tam na Zakopiance… mówią, że spokojnie,
tylko koło Siwego Dymu miśki się ustawiły i suszą.
Dziękuję za wspólną podróż.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz