sobota, 25 lutego 2017

W siedemdziesiątą rocznicę śmierci "Ognia"

Dziś wczesnym rankiem obudziła mnie dusza "Ognia".
Obudziła, bo wiele o niej myślałem.
Obudziła zawczasu, abym nie zaspał.
Tak przed dźwiękiem budzika... obudziła mnie dusza majora Kurasia.
Zabrałem tobołek, osiodłałem rumaka, który już na mnie czekał.
Zabrałem tobołek, mimo że deszcz lał się na mnie niczym woda z górskiego strumyka.

Pojechałem w rodzinne strony "Ognia" do Waksmundu.
Spotkałem, opuszczony dom Brata Kurasia.
Spotkałem dom zamknięty na wiele spustów.
Dom zapomniany.
Dom w którym mieszkał major, nigdy z popiołu nie powstał... grzebiąc w swych zgliszczach zamordowanych chwilę wcześniej przez zbrodniarzy niemieckich...
ojca, ukochaną żonę i cudownego maleńkiego synka partyzanta "Orła".
"Orła", który po tej zbrodni nazwał się "Ogniem" i ogniem był dla wroga.
A wróg zmieniał ciągle swe oblicze…
Dom taki, jakby dziś o nim całkiem świat zapomniał.
Dom brata wielkiego partyzanta leżący na trasie Nowy Targ - Szczawnica.
Dom, na który błoto z kolein chlapie niczym komunistyczna propaganda kłamstwa,
żywa w mediach aż do dzisiaj.
Brudzi wizerunek, spływając prosto do serca ludzi i serca ziemi.
Ziemi, która dokładnie wie, gdzie spoczywa ciało "Ognia",
bo ubek jako zbrodniarz nigdy do tego sam się nie przyzna.

Żadnej tablicy pamiątkowej, informacyjnej ani flagi tu nie uświadczysz.
Kłaniam się opuszczonym zabudowaniom,
Bacząc, abym nie został rozjechany przez pędzące pojazdy.
Wyruszam w dalszą drogę, poszukując kolejnego domu,
który pamięta śmiertelny samobójczy postrzał w głowę.

Miejscowość, gdzie było to zdarzenie, nazywa się Ostrowsko.
I tak jak za pierwszym razem, zasięgam od tubylców języka...
W Waksmundzie była to napotkana kobieta.
Tutaj informatorami są trzej wczorajsi górale –
rano trzeźwych tu nie uświadczysz, bo są w pracy.
Trzęsącymi się dłońmi wskazują mi dom ostatniej obławy.
Upewniam się u gospodarza, czy to aby na pewno ten dom.

Gospodarza, który jest miły dla przybysza i stara się przybliżyć mu tamte dni,
tłumacząc, że o życiu "Ognia" niewiele wie, bo to były inne czasy.
Wtedy małym dzieciom nie wolno było przebywać tam, gdzie dorośli rozmawiali,
zupełnie inaczej jak dziś, zaznacza.
Rzeczywiście wielokrotnie byłem świadkiem takich sytuacji,
dzieci nie były częścią rozmów dorosłych,
które niewyobrażalnie je ranią, niszcząc ich dzieciństwo i wyobraźnię.
Stąd wiele to tłumaczy.
Mimo że wtedy góral był dzieckiem, niewiele może dziś mi przekazać
oprócz pokazania miejsca rozpaczy.
Miejsca, w którym deski są nasączone zastygłą krwią bratobójczej walki.

Naprzeciwko dom, z którego wydano miejsce ukrycia "Ognia" ubeckim siepaczom,
wydostał się z pierścienia podpalonego budynku, uciekając przed ubekami,
którzy strzelali bez opamiętania w budynek, w którym już nie było majora Kurasia.
Wydostał się po raz kolejny z zasadzki w sobie tylko znany sposób,
ale nie wiedział, że oprócz ubeków gonią go jeszcze zdrajcy oczy.

Nie idę na strych, bo nie chcę przez szpary w strychu widzieć tego, co on widział.
A widział twarz człowieka, który niczym Judasz zdrajcom, wskazał dom.
Dom, który był świadkiem tamtego strzału honoru.
Po śmierci "Ognia" jego żołnierze w chęci odwetu i nienawiści,
która jak miłość często ma ślepe oczy,
mylnie powiesili osobę, która miała identyczne nazwisko jak zdrajca.
Tak opowiada gospodarz wskazując mi słup, na którym zawisła…
ale czy to prawda... nie wiem, wszak był dzieckiem i wtedy tu nie mieszkał.


Żegnam się z gaździną i góralem, nie chcąc nadużywać ich gościnności i naruszać miru domowego.
Fotografuję dom z ogniem i ten drugi – zdrajcy, położony na północny wschód po drugiej stronie ulicy,
w którym dziś mieszka ktoś inny, może nieznający tego domu historii.
A dom z historią śmierci Pana Majora – jak mówili z dumą i godnością o nim jego żołnierze katowani w ubeckich krakowskich kazamatach – stoi jak stał, chociaż i tu brak tablic informujących lub po prostu flagi, o którą tak rozpaczliwie walczył.
Tylko gołębie na dachu niczym dusze jego żołnierzy zleciały się,
aby oddać honory i czekać na przyjście dowódcy na odprawę.
Ale On już nie przybędzie a strzał spowoduje, że się zerwą w niebo do lotu.
Niebo, które dziś rzewnie po Kurasiu płacze.

Teraz zawracam i pędzę w Gorce.
Idę dziś z mym wiernym druhem, który wie, jaki dziś dzień i jaki los tułaczy.
Gorce pokryte białym całunem płaczą za swym komendantem.
Przez wiele lat chroniły go przed wrogiem i dziś niektóre z drzew pamiętają tamte czasy.
W schronisku puste miejsce na flagę, a przecież tędy "Ogień" przedzierał się do Rabki z oddziałem…

Nie gram dziś na okarynie, bo jest jak życie, z gliny, i źle znosi wilgoć.
Śpiewam pieśń "Śpij kolego " a echo ściany lasu we śnieżnej mgle odpowiada mi czasem
głosami Inki, Łupaszki, Zagończyka, Nila, Wilka, Żelaznego, Zapory, Uskoka, Pługa, Lalusia, Cieplińskiego...
zaś każda kropla z nieba to szczególny apel pamięci poległych.

A w jednej sączącej się z igieł sosny pojawia się obraz "Ognia".
Taki to los taki czas.
Wróciłem do domu i rozwiesiłem mokre ubranie, mokre sprzęty, które będą schły jeszcze przez dwa dni.
Ubrałem ciepłe bambosze, zjadłem gorący posiłek, usiadłem w fotelu przed komputerem.
Natychmiast napisałem wiersz "Przypadkiem" i poczułem błogość bezpiecznego domu.
Pomyślałem: „opiszę ten dzień jako moje podziękowanie Tym,
którzy przez wiele lat nie zaznali błogości spokojnego domu,
doświadczając śmierci, ran, przenikającego zimna, skwaru, wilgoci, robactwa,
wiecznej niewygody, wiecznej czujności i wiecznej tęsknoty…”

Cześć i chwała Bohaterom!









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz