środa, 12 listopada 2014

Pocztówka z wakacji / a raczej list cz.1

Pozdrawiam Cię czytaczu ukochany.
Wakacje to pokój i próba wyhamowania czasu.
Wyjeżdżam w dniu, gdy składają do ziemskiego łoża wieczności
moją ukochaną Andzię… jadę oddalając się od tego wydarzenia.
Jednocześnie tęcza naszych dusz jest w mocnej więzi.
Cel pierwszego przystanku to Szczawnica, miejsce wielokrotnego pobytu.
Okazuje się, że pomyliłem dni, a to objaw przemęczenia… przyjechaliśmy dzień za wcześnie.
Czyli słuszna decyzji o urlopie.
Na szczęście zarezerwowany pokój jest wolny.
Tu lekkie zaskoczenie… okazuje się, że to nie jeden z przestronnych pokoi,
w których dotychczas gościliśmy, lecz poddasze.
Czyste, schludne…
Zapewne w czasie, gdy nie ma tu letników zamieszkują je skrzaty.
Więc tydzień bez możliwości wyprostowania.
Jedno spanko wygodne, drugie przypomina nie do końca napompowany balon.
Czyli cięższy wypiera lżejszego.
Znaczy się będzie… garbato, bezsennie, bo można wypaść za burtę
lub w najlepszym wypadku uderzyć w spadzisty sufit głową.
Gorąco, duszno…. za to z zapachami
papierosów palonych na balkonach oraz okolicznych
szamb spuszczanych wieczorami po kryjomu do Sopotnickiego Potoku.
Myślicie pewno… szlag by mnie trafił gdybym miał tak wypoczywać.
Ale przecież przyjechałem wypocząć, więc się nie będę droczył.
Zresztą po właścicielu widać zmieszanie i niepokój oczu.
Odwieczne pytanie o granice, mieć czy być… szczególnie w Polsce.
Co nie panie t… jak żyć, jak żyć… psia mać.
Są też pozytywy… na przykład łazienka z wanną w kształcie prenatalnym i oknem z widokiem na niebo.
Więc leżakuję godzinami przy czerwonym świetle pelz-a wpatrzony w gwiazdy…
bez obawy, że wystygnie mi woda.
Rozmyślam… od czasu do czasu któraś spada, spełniając komuś życzenie.
Kolejny pozytyw… to cisza z wieczorną grą świerszczy i szumem w/w potoku.
To lokum, a co jeszcze?
W suterynie, do dyspozycji mała siłownia wraz z bilardem i stołem pingpongowym oraz sauną.
Lecz ta część lata to jedna wielka sauna, więc zaletą jest tutejszy basen.
Gospodarz również zadbał o utrzymanie należyte zieleńca i wystroju otoczenia domu.
Bardzo dobra baza wypadowa na szlaki górskie.
Mając schodzone wszystkie tutejsze szlaki w różnych porach roku
nie korzystam z tego przywileju i pławię się do woli w bardzo dobrze utrzymanym basenie.
W zasadzie basen mamy sami do swojej dyspozycji,
bo wszyscy przyjezdni mimo upału wyruszają w Pieniny.
Raz zaparkowany samochód pozostaje nieuruchomiony do dnia wyjazdu.
A uszczelki jak w zimie przymarzły od słońca.
Codzienne piesze wycieczki do centrum Szczawnicy pozwalają zachować kondycję.
Cel wycieczek prozaiczny… zakupy, obiadki Pod siekierkami i w Jakubówce, picie tutejszych wód,
lody u Jacaka oraz świeży bundz na straganie.
W pierwszym dniu spostrzegamy plakat promujący sztukę teatralną „Prawda”
Autor niewiele mi mówiący, Francuz…
Miało być śmiesznie, nazwiska znanych aktorów przyciągają jak magnes.
Więc fundujemy sobie ucztę duchową w świeżo oddanym dziele sztuki architektonicznej w klimacie Szczawnickim.
Nie brak tu ludzi zaangażowanych by przywrócić dawny blask temu uzdrowisku.
Nawet od kilku lat zamieszkuje tu sam Behemot.
Choć obok umierają domy z historią…
ot znowu zabrakło roztropności i odwagi… choćby za grosze uwłaszczyć tubylców.
I niech dbają o swoje i przyjmują kuracjuszy…. a nie tak na marne: ludzie, historia i dobytek.
Spektakl okazał się wielka klapą… przekaz sztuki żaden, aktorzy mieli wakacyjną formę… mylili teksty,
grali bez wyrazu, jednym słowem takiego gniota jeszcze w teatrze nie widziałem.
Żal, że nie miałem przy sobie zgniłych pomidorów.
Chwyt typowo marketingowy na plakacie sześciu znanych… wystąpiło czworo.
Ci, którzy wychodzili z nami byli również zniesmaczeni.
Ocena może ostra, ale jak się ten spektakl ma choćby do wystawianego w podobnej konwencji  np. Mayday w Teatrze Bagatela... po prostu ni jak.
Można powiedzieć za Śp. Ks. Tischnerem, że to była ta ostatnia z trzech prawd.
Rozczarowani, próbowaliśmy znaleźć coś pozytywnego w tym wydarzeniu…
Tak to jednomyślność i spacer wieczorny z sufitem zawieszonym pełnym gwieździstych dziur.
Więc co nam zostaje jak nie sztuka?…
powolne obracanie się na leżaku w ręce z ulubioną książką i basen.
Basen i trochę gry w siatkówkę… basen.
Gra w karty i basen. Spacery, rozmowy… basen.
Promienie słoneczne… basen.
Wieczorem tenis i siłka jak mówi don Anastazja.
Brak rozmów telefonicznych, telewizji, radia… błogość.
Czułości … wreszcie daleko od naszego psa, który
odkąd się pojawił zawsze wyprzedzał dziecko w biegu na przywitanie ojca.
W końcu przestało biec… tak moi drodzy pies zabiera lwią część czułości, której nie przekazujemy swoim bliskim.
Dziewczyny jednego dnia dały się wyciągnąć na mały szlak…
Twierdząc, że był za długi wracają busem… a ja sam na piechotę.
Codziennie przechodzimy w niedalekiej odległości od koszmarnego wieżowca o nazwie Hutnik.
Zastanawiam się, czy również umiera czy jeszcze żyw, ostatniego dnia udaje się go sfotografować.
Jakiś sentyment ciągnął mnie do niego…
Odkrycie!!! to monstrum żyje, obskurne, ale tanie. Spostrzegamy, że jest jakaś w nim odnowa biologiczna.
Postanawiamy sobie w ostatni wieczór zafundować masaże całego ciała
Umawiamy się telefonicznie, głos miły osoby umawiającej zabieg, ale pełni obaw idziemy
do budynku krzyczącego… jestem dziełem towarzyszy gomółki i spółki!!!!
Co nas tam może miłego spotkać, ściany surowe szpitalne, sufit podwieszany z świetlówkami,
zapewne ukrywa odpadający tynk, grzyb i Bóg wie, co… wychodzi ku nam uśmiechnięta kolorowa istota.
W sekundę orientujemy się, że oddamy się w jej ręce… ładnie się przedstawia, zaprasza do pokoju zabiegowego.
I świat staje się piękny, przytulny, mówiący spocznij utrudzony wędrowcze, a ja pozwolę ci zapomnieć o wszystkich
troskach i kłopotach… jednym słowo swojsko.
Pani A... dobiera nam odpowiednie masaże… Lomi Lomi i  Abhyanga.
Centymetr po centymetrze, mięsień po mięśniu, ścięgno za ścięgnem wprowadza nas w magię relaksacji.
Żegnamy się z Panią i jakby będąc w innym świecie wracamy na poddasze…
I te słowa padające z ust Dulcyney… „patrz, co Ona z nami zrobiła”.
Tak to było cudowne przeżycie.
Zielona noc… bez malowanych klamek, twarzy pastą do zębów.
Zapadamy głęboko w sen. Jutro wracamy do Krakówka.
W niedzielę kolejny przystanek…
Przystanek… wiecie, że kiedyś wędrując wysoko w górach spotkałem najprawdziwszy przystanek tramwajowy.
Nie zrobiłem fotki!?... bardzo mnie ten pomysł rozbawił.
A może gdzieś jest na kliszy… było to tak bardzo dawno.
Rozpoczynamy nowy przystanek.
Tym razem tylko z don Anastazją wyruszamy w daleką nocną podróż nad polskie morze.
Ja za kierownicą, Anastazja z mapami jako super odpowiedzialny pilot… i hej! Przygodo.
CDN



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz