niedziela, 8 czerwca 2014

Raj

Zaczynam szlak na Sokolicę… który okazał się stąpaniem po raju.
Pamiętacie poprzedni… gdy wiosna się powoli budziła w Gorcach.
Przecierała oczy i płakała rzewnie kwiatami nad naszą Ojczyzną i losem górali.     
Dziś, w pełnej krasie na ziemi i niebie, sypała mi pod nogi dywan kwiatów.
Czułem się szczególnie, jakbym maszerował w procesji jako Król gór.
A zaczęło się od domku, który nosi imię jednej z moich ukochanych córek… Anastazji,
której kreska na papierze zaczyna Ojca… czyli mnie wprowadzać w osłupienie.
Napisałem Ojca… choć z drugiej strony Kochana kobieta ma wiedzę, że to jest jej dziecko,
a mężczyzna ma tylko lub aż wiarę w przekonaniu o swoim Ojcostwie…
Ot, taka niewielka różnica między
Wiedzą a Wiarą, a przecież one obie istnieją i się świetnie uzupełniają ;).
A to pierwsze takie małe kuszenie… jak to w raju.
Drugie kuszenie
To myśl… może Adam sięgając po owoc poznania wykazał się odwagą…
i zobaczyli, że są nadzy.
Idę, mijam domy, każdy inny, każdy tętni życiem, architektura urocza.
I ten ze spalonym dachem… ocalony, a jednak wymarły.
Zupełnie podobnie dzieje się z nami, gdy tracimy osłonę, która jest nad nami.
A przecież jaka wina jest domu, że spłonął.
To kuszenie trzecie.
Na rynku w Krościenku kościół w ciepłych barwach zdaje się mówić…
błogosławię cię, drogi wędrowcu, mimo że jesteś w krótkich spodenkach,
a to mężczyźnie w twoim wieku nie uchodzi… więc nie wchodzę doń
pamiętny tego, jak mnie w Duomo Mediolańskim nie wpuszczono w takim stroju.
Choć wtedy miałem mniej rozproszeń niźli dzisiaj… widocznie oni je mieli.
Bo nie tylko jest cudzołóżcą ten, który cudzołoży, ale również i ten, co popatrzył pożądliwie na kobietę.
Szczerze… to ja już wolę cudzołożyć sercem i ciałem… przynajmniej dostanę karę za coś.
Swoją drogą wychodzi na to, że dziś na mężczyznę wolno patrzeć pożądliwie bez konsekwencji… ale
czasy.
Czyli kuszenie czwarte
Następny GRZECH popełniłem przeciwko gazecie wyborczej (czytaj wybiórczej).
Ciekawe… a założyciel ma też takie ładne imię, Adam, a raczej powinien mieć Jawamdam.
Ojciec krzywdził… ojca skrzywdzili, syn nie umie sobie z tym poradzić i mamy to, co mamy.
Np. przyszedł Rywin do Michnika i polska inteligencja zwiedziona na manowce.
W czym ów grzech? Otóż ośmieliło mi się nie zasmakować w lodach rekomendowanych przez w/w gazetę…
może dzisiaj kucharka miała zły dzień, bo zamówiony lód był do bani.
Czyli wniosek… niekoniecznie to, co pisze i poleca w/w jest cacy, może być też be.
Proszę naczelnego o rozgrzeszenie… chociaż zanim on to uczyni, sam szybciej sobie zdążę jego udzielić.
Kuszenie piąte
To myśl o Bogu… jaki kolor skóry ma… a może ma je wszystkie i czy jest kobietą, czy mężczyzną,
a może ono.
Opuszczam domy, wchodzę do lasu, wita mnie niebieskie śmigiełko… ta fotka dla wnuczka,
jego Tato twierdzi, że jak dorośnie, będzie lotnikiem, a nie jak on, komediantem… zresztą dziś cały czas
nade mną lata jakiś płatowiec i mnie wkurza, bo płoszy zwierzęta i właśnie dlatego nie zrobię mu
zdjęcia, o!
Myśl kolejna kuszenia szóstego
to ta… jak można Bogu powiedzieć NIE… to tak, jakby wymarzonej, wyśnionej, najcudowniejszej
miłości powiedział NIE.
Miłości, która przyszła do mnie… powiedziałbym nie chcę Cię, idź sobie… niemożliwe.
To w takim razie gdzie jest miejsce na grzech ciężki i kto powoduje, że w ogóle powstaje myśl
czy przyczyna, czy podmiot i gdzie tu jest wolność wyboru.
Bardziej przypominam mi to błądzenie we mgle… przypadki łączą się ze sobą tworząc fakty.
Krzyż z przesłaniem żegna mnie, ostatni raz odwracam się i patrzę na miasteczko…
Kuszenie siódme
Jest godzina dwunasta… południe w górach lubi zmieniać pogodę
i zaczęły się harce błękitu z bielą chmur.
Tu też przychodzi mi na myśl góral, który modlił się tak…
Anioł pański zmajstrował Pani Maryi.
Z drugiej strony ciekawe jak się to stało… to takie in vivo Boże.
Teraz się szlak zaczyna wić do gór i
Kuszenie ósme
Czemu Panie więcej zawodów, które wykonujemy, ma znaczenie negatywne.
Czy tylko po to dopuszczasz cierpienie, by było za co żyć.
Bo posłanie, że w człowieku cierpiącym jest cierpiący Chrystus,
dawno już straciło znaczenie jako źródło powołania do zawodu.
Zobaczcie, ilu ludzi całkiem nieźle żyje sobie z krzywdy, cierpienia, zagubienia innych.
A Ty, drogi czytaczu, jaki zawód wykonujesz… pozytywny czy negatywny?
Jasne, powiesz, że ten pierwszy, ale to mnie nie do końca przekonuje…
Ot… ekonomia Boża.
Wychodząc na Czertezik…  zaparło mi dech, oniemiałem, z kierunku słońca nadlatują kruki niczym
japońskie samoloty atakujące Pearl Harbor.
Ona mniejsza, on olbrzymi… cudowne ptaszysko, nieruchomieję jak myśliwy przed zwierzęciem,
które swymi rozmiarami przerosły największe jego oczekiwania.
Nie podnoszę aparatu, mimo że latami czekałem na takie bliskie spotkanie z krukiem.
Odlatują… dociera do mnie uczucie, jakie towarzyszy wędkarzowi, któremu przy brzegu
wypięła się największa ryba jego życia.
Siedzę na szczycie jakiś czas rozpamiętując to zdarzenie, zły i szczęśliwy.
Idę dalej… jak mogłem nie zrobić takiej fotografii.
Kuszenie dziewiąte.
Spotykam strzałki… jasne, mogę iść tu lub tam, do mnie należy wybór… zależy, co chcę osiągnąć.
Ale czy na pewno do mnie… jestem tyloma rzeczami uwarunkowany.
Na dole flisacy i zadarte głowy turystów do góry.
Jestem na Sokolicy, w oddali na platformie Trzech Koron, niewielu turystów…
Widać, że wzajemnie robią sobie fotki.
Kuszenie dziesiąte.
Jak to naprawdę było z tym wniebowstąpieniem Chrystusa… skoro mój obiektyw potrafi tak z oddali ściągnąć ludzi na Okrąglicy, to co dopiero te olbrzymie soczewki, które obserwujące kosmos, pewno mogłyby go i dziś zaobserwować jak dalej się przemieszcza w kierunku nieba… gdzie to niebo jest? Osiągnąłem szczyt, który był celem dzisiejszej mojej podróży… siadam na skalistym tronie, wspominam z kim i ile razy tu byłem. Zamierzam tu się posilić, wykonać kilka fotek sławnej sośnie, dziś dzień powszedni, więc ludzi niewielu… co jakiś czas ktoś prosi mnie, bym uwiecznił jego obecność na tle w/w sosny. Czynię to ochoczo, poznając kolejne marki aparatów.
Jem jabłko…
Zdziwienie pierwsze.
Usiadłem sobie obok dawnej poręczy i ta data… ten but… no tak, nie ma już tej poręczy świeżo osadzonej, ani tego człowieka, który opierając się odbił swój but i napisał datę… a może jeszcze żyje, ale już nie jest wstanie wyjść na szczyt…
tyle razy tu byłem, a nigdy tego nie zauważyłem… widać byłem czym innym pochłonięty.
Jem jabłko…
Zdziwienie drugie i kuszenie numer jedenaście.
Zachwycam się widokami, patrząc w dół przypominam sobie piesze i rowerowe wycieczki do Czerwonego Klasztoru i spływ w zimny wrzesień Dunajcem, myślę o wszystkich, którzy towarzyszyli mi w tamtych wypadach mieszkających w moim sercu. Słyszę jakąś śliczną barwę głosu obok mnie…
A to pani mówi do mnie? Przepraszam, zamyśliłem się, tak, tak naturalnie, zrobię pani zdjęcie, rozumiem, wszystko jest ustawione, tylko nacisnąć. Patrzę przez obiektyw… Boże! jaka Ona jest urocza. Piękniejsza od całych Pienin razem wziętych, te włosy na wietrze, te oczy, usta, rzęsy, czoło, dziurki w policzkach, uśmiech figlarny, nosek lekko zadarty… czy ja śnię, czy jakieś czary… chyba widać na mojej twarzy zmieszanie, Ona to zauważa i zalewa się lekkim rumieńcem, wie, że jest piękna. Ta sylwetka niczym z żurnala, ubiór turystyczny, a zarazem tak dopasowany, kolorowy, podkreślający jej kobiecość.
Biorę do ręki odłożone jabłko.
Zdziwienie drugie… kuszenie dwunaste.
Oddaję jej, a raczej ona zabiera mi z mojej zaciśniętej ręki swój aparat po sesji, która nie wiem ile trwała. Coś mówi do mnie… czuję się jak bokser, który dostał prosto w podbródek, ale spostrzegam na jej twarzy strach… cicho!... czytam z jej warg: Wąż!!!! Że co? Jaki wąż? Odwracam się za siebie, a z konarów sosny sunie w moim kierunku vipera brus. W myślach k……a, czy to sen, czy raj i gdzie ja jestem, biorę aparat w dłonie, nie wiem, jaki czas, jaka przysłona… ładuję w nią serię zdjęć, a ona dalej idzie w moim kierunku i dziewczyny, wyzwalam lampę błyskową… zatrzymała się… chyba coś powiedziała… skręciła w lewo po skałach, powoli, z dostojeństwem, oddaliła się do lasu.
Chwilę milczymy razem z tymi, którzy byli światkami tego zdarzenia… zaczynam pierwszy mędrkować, że to nie żmija, że to może gniewosz, który nie jest jadowity, ale wiem… to ta pierwsza i jeszcze taka wielka… psia mać, jakby to powiedział św. pamięci mój dziadek. Nic dziwnego, że dziewczyna pyta mnie, którędy schodzę… mówię, że do Krościenka, najpierw niebieskim szlakiem do miejsca gdzie jest przeprawa przez Dunajec do Szczawnicy, lecz się nie przeprawiam, tylko idę lasem i łąkami poza szlakiem wzdłuż Dunajca do miejsca, gdzie zaparkowałem samochód, pokazuję jej na mapie trasę, ona na to… wygląda, że zaparkowaliśmy w tym samym miejscu, miałam schodzić szlakiem zielonym, ale będzie mi miło, jeżeli będę mogła panu towarzyszyć… jasne, tym bardziej, że Bliscy mają mi za złe, jak sam podróżuję.
Kuszenie trzynaste …
Ot, jak to wąż w raju potrafi zbliżyć do siebie ludzi… starego wędrowca i jak się później miało okazać piękną, inteligentną, oczytaną dziewczynę, która pochodzi z województwa mazowieckiego, a zamykając w klamrę dzisiejszy szlak dodam… że ma na imię Krystyna, tak jak moja najstarsza ukochana córka, mało tego, jest jej równolatką.
Kuszenie czternaste
Idzie nam się fantastycznie, rozmawiamy, wymieniamy uwagi, poglądy, śmiejemy się z bacy, który chciał być jak Noe… na pytanie po co mu ten jachcik… klął jak szewc „kruca fuks dyć panie miał być koniec świata to żek się przygotowałem, a tu gówno i teraz tak se pod domem marnieje”, uspokajam go, że kiedyś pewno będzie, może zdąży jeszcze pożeglować… choć wiem... koniec świata jest wtedy, gdy umieramy żeglując do Pana.
Po drodze poznaję mojego anioła, zawisł nad pobliskim lasem i go rozświetla, więc robię mu fotkę.
Jeszcze ta smutna opuszczona flisa prosi mnie, bym coś uczynił i pomógł jej powrócić na szumiący Dunajec w oddali… wiesz, zrobię Ci zdjęcie, może ktoś się dzięki moim opisom dowie o twojej tęsknocie i Ci pomoże, jeszcze tylko żółwik kamienny na wodzie… w jedności siła, z małych źródełek powstaje taka moc… Matka  Boska na wzniesieniu grozi mi palcem, tak jak kiedyś pogroził mi z uśmiechem laską Jan Paweł II na Wawelu za hasła, które wymyślałem na rządzących, a inni obecni je szybko podchwytywali i razem skandowaliśmy. I ta dziewczyna, która po całym wydarzeniu podeszła do mnie i podziękowała mi za to, że byłem taki fantastyczny… to nic takiego, po prostu wykrzyczałem swoje żale, powodując, że Papież ich zostawił, a podszedł do nas… ale to miłe, że tak do mnie powiedziała, choć więcej jej już nigdy nie spotkałem…
Ach, te słowa między ludźmi.
Kapliczka z przesłaniem i w oddali nasze samochody.
Rzeczywiście stoją obok siebie… śliczny ten jej garbusek, zresztą tak jak Ona.
Wymieniamy ostatnie zdania i adresy e-mail.
Szalona! Wiesza mi się na szyi i całuje w policzek…
Kobiety są takie spontaniczne… ale to miłe.
Czuję się jak Don Kichot…
Dziękuję jej za wspólną podróż, dłoń ma bardzo delikatną.
Wsiadamy równocześnie do samochodów… odjeżdżamy, ustępując wzajemnie sobie drogi, ledwo się nie zderzamy… śmiech.
Pełen wrażeń… jakoś strasznie dziś pędzę do domu, nawet nie pojechałem do „góralki od kilometrów” na szarlotynkę… nie jestem głodny!? W połowie drogi przypominam sobie, że nie zapisałem trasy dzisiejszej wędrówki, więc nici z dokładnych pomiarów dzisiejszego szlaku, bo Garmin dalej rejestruje, że idę, a raczej jadę, sakreble, karamba itp. dopiero teraz wyłączam nawigację… trudno.
Do domu wpadam, opowiadam o żmii i o kruku… o dziewczynie nie... wiem, że o niej napiszę i wtedy dam przeczytać mojej ukochanej… jestem głodny jak wilk… jem.
Zaglądam do internetu na skrzynkę pocztową i zdziwienie! Czeka na mnie wiadomość od Krystyny z podziękowaniem i moją fotografią zrobiona przez zaskoczenie… rewanżuję się jej kilkoma fotkami między innymi żmii zygzakowatej… tak to bywa z ludźmi gór, spotykają się na chwilę, a pamiętają o sobie latami.
Również dziś wieczorem żegnam się z wami, drodzy przyjaciele, którzy czytając, oglądając, słuchając, mam nadzieję… przez chwilę byliście ze mną w raju.
Dziękuję.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz