środa, 6 listopada 2013

Są wśród nas ginące gatunki np. dobroci

Radziejowa, 16 czerwca 2012

Moja i nie moja ojczyzna
Najpierw sms i pozdrowienia
z Częstochowy od ukochanej Agnieszki.
Pyszne lody szczawnickie.
I mi się udzielił w końcu futbol…
ale ten górski, tak kocham biel i czerwień.
Swarożyc był dziś zbyt łaskawy.
Wody zabrakło w połowie trasy.
Początek trasy to kapliczki.
Kościołowi znów potrzebny święty Franciszek
by podtrzymać kopułę Watykanu.
I ten wyznawca, który okaleczył drzewo dla kapliczki.
Przykład, że piekło dobrymi chęciami jest wybrukowane.
Napotkani nasi bracia mniejsi, kwiaty, drzewa, zwierzęta.
Kruk inteligencja latająca, wierne psy.
Jedne odpoczywające w cieniu, inne pracują w ukropie,
wypasając całe stadko.
Przewodnikowi posmakowało moje ciastko.
A następny ocalił mnie od szarżującego czarnego barana
na mój stół pełen smakołyków, ale ze stołu nic nie chciał,
wystarczył dotyk i moje ciepłe słowo, dziękuje bracie.
I koziołek z dzwoneczkiem, który pomylił sobie koszulę z trawą.
Hm… a może to kozucha kłamczucha, która skrzywdziła sierotę Zazulkę.
Zadbany, pięknej maści konik z łańcuszkiem dziadka.
Zakochana wędrująca para, zapytana przez starego wędrowca
o drogę, tak po prostu, aby dać im radość z uruchomienia empatii.
Przekonania, że są potrzebni i ta radość w oczach dziewczyny,
skoro jej chłopiec tak się zna na górach,
to ją też przeprowadzi przez szlak życia.
Taki miłujący chochlik włóczykija.
Smutek ze spotkanego zabitego młodego gniewosza
i owieczki rozszarpanej przez wilki,
fotografii nie zrobiłem wbrew dzisiejszym trendom.
Śmierć zwykła i ta tragiczna to Sacrum.
Dziś droga długa, mozolna, piękna,
siły nie te, co kiedyś.
Czy będzie mi jeszcze dane tu wrócić po wielokroć?
Jak to milo, że pamiętamy o walecznych sercach.
Poświaty w moim obiektywie to nic innego,
jak zajączki puszczane lusterkiem przez mojego anioła stróża.
Radziejowa dwa w jednym,
połączenie Turbacza z Mogielicą, kto był ten wie.
A sam poczułem się królem zdobywając kolejny szczyt korony Polski.
I jeszcze jedno miejsce… było mu bliżej do nieba.
Czy mnie kiedyś ktoś też tak znajdzie?
Jak suchą szyszkę, która wydała swoje owoce.
I ta tablica o ostatnich braciach.
A może napiszmy tak samo o człowieku?
Są przecież wśród nas ginące gatunki np. dobroci.
I te rozmowy z moim małym rozumkiem.
Ach, jak te promienie słoneczne świetnie operują światłem.
Schronisko, szarlotynka i zdziwienie, że nie zostaję oglądać mecz.
A tu już zachód i zmierzch, który usypia kolory.
Płuca lasu zaczynają oddychać mgłą.
Jak trzeba patrzeć mocno pod nogi,
gdy ślimak wykonuje swą corridę.
Na niebie drapieżnik, a na drzewie sówka,
zrobię Ci jedną fotkę z daleka… odleciała.
Wiele godzin podróży, niczym górnik z lampką na głowie,
w ciemnych czeluściach wypatrując szlaku.
Huczący wodospad i w końcu Szczawnica…
nie śpi; opowiada mi, że nasi przegrali.
Tak, w górach jest wielki patriotyzm.
Jak widać nieraz samo serce, wola walki i ofiarność
nie wystarczą.
Czas wracać do domu, a po drodze muszę uważać,
to nic, że mały ruch, ale ruchliwość moich braci mniejszych duża.
Wszak ostatnio nocą spotkałem borsuka, który był u siebie
i nawet wyłączenie świateł nie spowodowało opuszczenia przezeń drogi.
Taki był dzisiejszy szlak Franciszkański
Biało Czerwony
Biała Woda i czerwień zachodu słońca.
Dziękuję za wspólną wędrówkę.
I pamiętajcie, Was też kocham.
Włóczykij Miłości




1 komentarz: